Kraj
pochodzenia: Szkocja
Zawartość
alkoholu 45.8%
Opakowanie:
butelka 700 ml.
Cena: 160zł
Pierwszy
wpis w nowym roku będzie dość nietypowy ponieważ ulubione piwo zastąpi whisky.
W pierwszy dzień nowego roku weszliśmy nie tylko ze sporym kacem ale przede
wszystkim z podwyżką akcyzy. To skłoniło mnie do zakupu czegoś innego a przede
wszystkim mocniejszego niż zwykle. Zachęcające opakowanie oraz wcześniejsze
rozeznanie w temacie whisky jasno powiedziało mi, że to właśnie Talisker 10
powędruję do mojego koszyka.
Nasze whisky
pochodzi ze szkockiej wyspy Sky i jest
to jedyna czynna destylarnia na tej wyspie. Nazwa Talisker w języku gaelickim
oznacza kamienistą krainę. Gorzelnia została założona w 1830 roku w północnej
części wyspy a dokładniej w Snizort. Dziś gorzelnia położona jest w Carbost nad
malowniczą zatoka Loch Harport. Jednak dla
samej whisky malownicze widoki mają niewielkie znaczenie. Znacznie ważniejsze
jest morskie powietrze. W celu wzbogacenia smaku oraz aromatu o morską bryzę,
sole i inne tego typu sprawy w destylarni zamiast szyb wstawiono druciane
siatki. I co ciekawe nawet beczki w których przechowuje się whisky są sprawą
drugorzędną. Najważniejsze są właśnie te morskie dodatki z których słynie
Talisker.
Przejdźmy do samej whisky. Jest to Single Malt przez 10 lat leżakująca
w beczce. Etykieta bardzo ładna choć powiedział bym, że standardowa dla tego
typu trunków. Informacji na niej nie doszukamy się za wiele. Znacznie
pomocniejsze będzie nam pudełko w które opakowane jest whisky. I ono prezentuje
się fantastycznie! Przedstawione na nim skaliste wybrzeże podczas sztormu robi
spore wrażenie. Z tyłu opakowania możemy też przeczytać krótką historię
Taliskera. Powiem szczerze, że z przyjemnością kupił bym piwo w tak pięknym
opakowaniu. Przejdźmy jednak do samej degustacji. Barwa złoto-bursztynowa.
Aromat intensywnie torfowy, wręcz dymny łączący się z suszonymi owocami takimi
jak morele czy śliwki. Żadnych morskich aromatów tu nie wyczuwam. Jest w tym
wszystkim jeszcze jedna intensywna nuta, którą trudno mi jednoznacznie
zdefiniować, coś jak zapach, który odnajdziemy otwierając jakąś starą szafę.
Smak to łagodny początek. Pierwsze wrażenie to faktycznie morskie klimaty połączone
ze słodkimi owocami. Im dalej tym jest bardziej rozgrzewający. Finisz to
wreszcie to na co czekałem czyli torf a dalej smak jest też ostry taki pieprzny
pozostawiający fajne delikatne pieczenie na języku. Na końcu alkohol już bardzo
przyjemnie rozgrzewa, lecz nuty alkoholowe nie są przytłaczające co jest bardzo
istotne.
Podsumowując: z wyższą czy niższą akcyzą jest to coś czego warto
spróbować. Idealny na zimowe wieczory przy kominku. Ja mimo wszystko pozostanę
przy piwie, od czasu do czasu zgłębiając te morsko-torfowe klimaty.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz